W zasadzie to tytuł jest niewłaściwym, bo Las Vegas jest już w Nevadzie. Już sama koncepcja stworzenia miasta pełnego kasyn na środku pustyni, gdzieś między górami, jest ciekawa. Generalnie jedzie się i jedzie i nagle wjeżdza się Las Vegas, czego wyraźną oznaką są korki. Najpierw pojechaliśmy do naszej miejscówki – hotelu Bally’s (tuż przy południowej części the strip), gdzie spotkała nas niespodzianka 🙂 Zamiast normalnego pokoju (czyli jak to określają amerykanie: super deluxe) w tej samej cenie $90 dostaliśmy klasycznego suite’a z jacuzzi :):)
Samochód oddaliśmy na West Sahara Ave… z mapy wynikało że to od hotelu jakieś 1,5 mili, ale w rzeczywistości był to niezły kawał drogi. Na szczęście pan z Avisa jechał na lotnisko więc nas podwiózł pod hotel po drodze udzielając rekomendacji gdzie w Vegas idzie się na najlepsze drinki. Szybka meksykańska szama (nieporównywalnie gorsza niż w San Diego) no i chill-out w jacuzzi. Około 22 ruszyliśmy do „jaskini hazardu”, obchodząc wszystkie najważniejsze hotlele i kasyna (odpuściliśmy chyba tylko Bellagio, które za to zostało uwiecznione na fotach – te z fontannami), poszliśmy też do rekomendowanego baru (nie muszę dodawać że było do związane z niezłym spacerem). Bar Pepper Mill jest miejscem do którego przeciętny turysta nie ma absolutnie żadnego prawa trafić, a drinki faktycznie rewelacyjne 🙂 Wracając z Pepper Mill zahaczyliśmy jeszcze o kilka kasyn, tracąc przy tym całe $5.
Niezwykle ciekawym zjawiskiem jest profil bywalców Vegas. Główną grupę stanowią emeryci, którzy maniakalnie palą papierosy grając na jednorękich bandydatach i przegrywając swoje emerytury; drugą grupą są słynni „ludzie z Midwestu” – to naprawdę niesamowite, ale patrząc na lotnisku na same osoby i ich stroje można próbować zgadywać którzy są np. z Bostonu, a którzy gdzieś ze środkowego zachodu. Tych drugich widzieliśmy w Vegas chyba więcej. W ogóle co do dress code, to znajdzie może trochę cwaniaków w garniakach i kobitek w strojach wieczorowych, ale to raczej osoby które przyjechały do Vegas do dobrej restauracji i na show. Kolejna grupa to turyści, tradycyjnie całe tłumy turystów z Japonii i Chin. Raczej mniej młodych ludzi…, zdarzają się małżeństwa z dziećmi (w końcu jak ma umieć grać w pokera, to powinien się uczyć od młodego, a co).
Wiele osób które było w Vegas i sporo takich co wiedzą ze słyszenia ;), mówi że Vegas jest kiczowate i tandetne. Może i jest… ale w sumie czego się spodziewać od hotelu który ma wyglądać jak Paryż, Nowy York, piramida czy zamek rycerzy króla Artura… Nam się w sumie Vegas nawet podobało – z pewnością można tam miło spędzić czas i wydać sporo dolarów.
Ostatni długi dzień California Trip spędziliśmy w Vegas – najpierw spacer, potem outlet, Cleveland – Boston, obiadek, bus na lotnisko, samolot o 11.50 pm, lądowanie o 7 rano w DC. Najbardziej niesamowity był jetlag, który nas dopadł następnego dnia. Obudziliśmy się, śniadanko, myśleliśmy że jest 9, pełen relax… Okazało się, że owszem była 9 ale czasu pacific, czyli u nas już 12…