Okres przedświąteczny to znakomity moment na organizowanie imprez. W miniony weekend zaliczyliśmy trzy, w następną sobotę szykuje się kolejna, później jeszcze w poniedziałek… Przygotowania do świąt idą pełną parą, miliony dolarów zasilają amerykańską, a właściwie to bardziej chińską, gospodarkę.
Odsłona I
Ostatni weekend zaczął się o rotaractorskiej imprezy 'potluck’, czyli każdy przynosi coś do jedzenia/picia no i w ten sposób jest impreza. Pojechaliśmy aż za Bethesdę – 30 minut metrem. Wszędzie bloki naprawdę wielkie, inwestycje przy których nawet JWC odpada. W ogóle podobnie jak u nas, tylko droga jakby większa – ośmiopasmowa. Sama impreza… śmiesznie i raczej nudno: początek 16.30, ekscentryczna pani z królikiem na smyczy, rozmowy o różnicach kulturowych, o 20.00 wszyscy nagle wychodzą. My zostajemy z gospodarzem oraz ciekawą parką: Margaret – republikanka z Ohio, typ: pracowniczka korporacji i Vravn z Kaszmiru z paszportem kanadyjskim o urodzie hinduskiego efeba, typ: intelektualista. Z nowymi znajomymi idziemy do typowo amerykańskiej knajpki, gdzie można zjeść 1 funtowego hamburgera, frytki 4XL i 2 litrową diet coke. My jednak obstajemy przy zwykłych milk shake’ach. 3 godziny naprawdej ciekawych dyskusji.
Odsłona II
Impreza Gluhwein u Silvii z Austrii miała się zacząć koło 20. Jest 23.00, więc chyba się trochę się spóźniliśmy. Na szczęście impreza jeszcze trwa, choć widać że powoli towarzystwo zbiera się do domu. Jest międzynarodowo: jest grupa Szwajcarów (Yves, Phillipe, Cyryl i Stephie, Franca), jest Christina z Brazylii, Ivana z Chorwacji, Shin (sędzia z Korei), Seon (również z Korei), jest jeszcze kilka osób których nie znaliśmy. Jest też „varene vino” 🙂 – może trochę inaczej przyprawione niż w Polsce, ale w porządku. Niezobowiązujące rozmowy, paranaukowe dyskusje 🙂 . Niestety większość osób w niedzielę zamierza się uczyć (tak, tak, grupa przezabawnych visitingów!) więc o 0.30 impreza się kończy. Na szczęście jest jasny punkt tego wieczoru – jumbo slice pizza!
Odsłona III
Niedzielny brunch u Suzie. Słowem wstępu, Suzie jest członkiem klubu Rotary, na którego spotkania chodzi Dominik – teraz najlepsze – we wtorki o 7 rano…… gdyby nie przepyszne jajka z bekonem, nie wiem czy jego frekwencja byłaby tak wysoka 😉 Niestety (dla nas niezmotoryzowanych) Suzi mieszka prawie pod Baltimore. Ale mamy szczęście – Anne zaoferowała że możemy jechać razem z nią, więc zrzucamy się po… 3$ (w końcu benzyna jest teraz tak 'strasznie’ droga – 0,80$/litr). Dojeżdzamy spóźnieni. Wskazówki jak dojechać były mało precyzyjne, zamiast skręcić w lewo trzeba było skręcić w prawo. Wreszcie mamy okazję poczuć klimat świąt w wydaniu amerykańskich przedmieść i śmiesznych dekoracji (niestety fotki wyszły nieostro). Suzie mieszka w niedużym domku, który przynajmniej z wewnątrz przypomina skrzyżowanie muzemu i strychu. Mąż Suzie jest wybitnym specjalistą – inżynierem, ale z wyboru pracuje jako Święty Mikołaj!!! (i nawet tak wygląda). W domu jest kilkadziesiąt różnych Świętych Mikołajów i trzy choinki (są też skarpety na prezenty dla psów 🙂 ). Jest też mnóstwo figurek, starych mebli, starych książek – okazało się że oboje namiętnie kupują różne rzeczy na aukcjach od dobrych kilkudziesięciu lat. Sam brunch przebiega w miłej atmosferze, średnia wieku przekracza 50 – ale i tak jest sympatycznie. Z młodszych są nasi znajomi Len i Kendra (ci od Thanksgiving). Poznajemy charakterystyczny napój brunchowy – wino musujące z sokiem pomarańczowym. Słuchamy opowieści z cyklu 'jak to było dawniej’, lata 40te, 50te, 60te… Historia jednego z obrazów, historia hiszpańskiej szafy za 1000$… Uderzające jest to że wszyscy ci ludzie w zasadzie mają całkowicie bezproblemowe życie, takie przy najmniej można odnieść wrażenie jak się słucha ich opowieści.
No to pobalowaliście okrutnie widze:)) Nie to co część naszych znajomych w piątek na balecie „zasiedziała” się do 6.00!!!!
Normalnie biegnę kupić skarpetkę dla Tifi 🙂 że na to wcześniej nie wpadłam:) ciekawa jestem tylko jak sobie wyjmie prezent 🙂
część naszych znajomych zasiedziała się nawet do południa po piątkowym melanżu 🙂