Jak już mówiliśmy na Święta pojechaliśmy do Princeton, do Izy i Maćka. Na początek malutka dygresja o Princeton – jest to malutkie miasteczko uniwersyteckie (ok. 10.000 mieszkańców), które ze względu na dogodne położenie względem NYC stało się ukochanym miejscem wielu notabli :). Absolutna enklawa, sielankowa atmosfera, miejsce zupełnie inne niż reszta Stanów. Do miasteczka można dojechać specjalnym pociągiem (Dinky), za utrzymanie którego Uniwersytet płaci rocznie jakieś $4 mln…, no ale w sumie mają z czego – endownment, czyli tylko środki pienieżne to jakieś $15 mld. Sam Uniwersytet wygląda naprawdę bajkowo…, wszystkie budynki, nawet te budowane ostatnio, wyglądają jakby miały dobre 200 lat. JK Rowling i scenarzyści HP mogliby tu czerpać inspirację.
Święta były bardzo polskie. Spora w tym zasługa polskiego sklepu w Trenton, gdzie można kupić zdecydowaną większość składników do wigilijnych dań, ale jeszcze większa naszej czwórki. Nie było na skróty 🙂 – choinka była ubrana jak trzeba; sami przygotowaliśmy cztery rodzaje pierogów, kapustę z grzybami, rybę po grecku, kilka rodzajów śledzi, kompot z suszu, karpia, chyba tylko makowiec był gotowy. Lepienie pierogów jest bardzo symaptyczne, ale jeżeli w grę wchodzi jakieś 300 szt., to robi się to dosyć męczące… Jak do stołu zasiedliśmy w Wigilię o 20.30 i – z drobnymi przerwami na spanie i 3 godzinny spacer – wieczerzaliśmy do 26 godz. 12.00. Oczywiście były fajne prezenty. W między czasie obejrzeliśmy też kolejne odcinki naszego emigracyjnego hitu – Ekipy, Wajdowskego „pewniaka” do Oskarów (można mieć do filmu pewne zastrzeżenia, ale polecamy, każdy powinien obejrzeć Katyń – w końcu to kawał polskiej historii, nie wszystkim zapewne dobrze znanej).
W drugi dzień świąt (tutaj jest to całkowicie normalny dzień) wróciliśmy do domu, zahaczając po drodze o Philly. Nasz autobus najpierw się spóźnił jakieś 90 min., a potem jechaliśmy w korku. Nie to żeby był jakieś wypadek czy coś. Po prostu było mokro i wszyscy jechali wolno, tzw. ławą blokującą wszystkie pasy. Nasz magiczny kierowca (autobusem robi garaż tyłem z margniesami 50 cm. na raz) wszystkich wyprzedzał prawym pasem, ale i tak łącznie podróż zajęła nam jakieś 8 godzin. Relacja z „niesamowitego Sylwestra w DC” już się pisze.