Wróciliśmy… Ponieważ naprawdę jest o czym pisać, to relacja będzie miała charakter wsteczny i wybiórczy. Zaczęło się od tego, że nam nie zgubili bagażu w Charlotte i dotarliśmy do SF bez żadnych problemów. Hotel Grant Inn w samym środku Chinatown, choć może trochę staromodny był idealnym wyborem – wszędzie blisko. SF ma niesamowite położenie geograficzne – miasto leży na wzgórzach, co powoduje że ulice są dość strome (pamiętacie serial ulice San Francisco z Michaelem Douglasem?), do tego leży nad zatoką oddzieloną od Pacyfiku – aka ocean pacyficzny 😉 – górami co powoduje, że bardzo często nad miastem jest mgła. Od razu rzuca się w oczy, że zamiast licznej społeczności afroamerykańskiej jest jeszcze liczniejsza populacja ludzi z dalekiego wschodu.
Zwiedzanie zaczęliśmy od spacerku po centrum i kupienia jednodniowego biletu na wszystkie tramwaje i autobusy. Jedną z największych atrakcji SF jest jeżdzenie zabytkowym tramwajem, a główna frajda jest związana z tym że się podjeżdza i zjeżdza z dość stromych górek, stojąc na bocznym progu i trzymając się poręczy. Objechaliśmy wszystkie trzy trasy 🙂 Z tramwaju przeszliśmy do słynnego Fisherman Wharf (później się okazało, że w każdym mieście na wybrzeżu jest tego typu miejscówka, choć ta w SF bekonkurencyjna; rybaków jednak nie odnotowaliśmy) na równie słynny Pier 39. Pier 39 to kombinacja knajpek, barów, restuaracji, sklepów i skepików ze wszystkim uzupełnionych o bardzo charakterystyczny pomost na którym wylegiwują się w słońcu lwy morskie, którym turyści robią zdjęcia (tradycyjnie zwraca uwagę duża ilość turystów z Kraju Kwitnącej Wiśni :). Wycieczka statkiem po San Francisco Bay: wzdłuż nabrzeża, za Golden Gate (robi niesamowite wrażenie, zwłaszcza z wody) i dookoła wyspy Alcatraz (the Rock) daje możliwość zobaczenia całego miasta z wody i była całkiem przyjemnym punktem programu. Po zaliczeniu statku i pier 39 dobrych kilka mil chodzenia po mieście uwzględniając podejście na Telegraf Hill, wejście Lombard Street (stromo i kręto), zjazd tramwajem na nabrzeże, kolejną milę (Fort Mason), autobus do Golden Gate (Fort Point) a następnie nad Pacyfik (Great Hgwy). Kąpania nie było – za zimno i za wietrznie. Później jeszcze ogród japński, Golden Gate Park, kolejnych kilka mil, znowu trawmaj, znowu nabrzeże, trawaj w rejon Chinatown, do hotelu przebrać się. Na koniec spacerek po Chinatown, Little Italy i kolacja we włoskiej knajpce.
W SF można się zakochać, sprawia wrażenie idelanego miejsca do takiego codziennego życia, dużo zielonej przestrzeni, ścieżka rowerowa, blisko w góry, blisko nad ocean, przyjemny umiarkowany klimat, sporo knajpek i klubów…
Dla chętnych – możecie śledzić nasze wędrówki po mapie 🙂 http://maps.google.com/maps?ie=UTF8&lr=lang_en%7Clang_pl&hl=pl&ll=37.785775,-122.444859&spn=0.061456,0.159988&z=13 Najlepiej jest zrobić zoom na Chinatown/North Beach (tam jest większość miejsc które się ogląda) + Golden Gate Park
No nareszcie!! Bo juz myslalem ze nie wrociliscie.
Dzisiaj dotarliśmy. Ten ostatni dzień w Vegas był już tak męczący… Jutro będzie vol. 2 🙂 – O kalifornijskiej przyrodzie 😉
A gdzie zdjęcia? Czekamy na fotki 🙂
a macie zdjęcie z lwem morskim?
ciekawi mnie jak ta wyprawa do Vegas, bo mi się coś wydaje, że to miasto stworzone dla mnie…
całuski cukiereczki 🙂 B.
mamy lwy morskie, jest nawet filmik jak wydają ze siebie te śmieszne odgłosy. Niemniej jednak dla Ciebie zrobiliśmy inną fotkę z hollywood boulward! z…
Oli, wrzucam wrzucam 🙂 Wszyscy mnie mobilizują, więc już obiecuję – dziś zawieszę 🙂
aaaa, jest 2.42 a ja nadal wrzucam zdjęcia do picassy… Obiecuję, że jutro rano/polskiego po południu dokończę i już będą w galerii. Idę spać 🙂
z kim, z kim? no gdzie te zdjęcia bo już jestem baaaardzo ciekawa 🙂