California vol. 4 – San Diego i Tijuana

Z LA pojechalismy na południe, zachaczając pod drodze o małe zakupy w outlecie 🙂 San Diego jest ostatnim miastem przed granicą, w zasadzie można powiedzieć że jak się kończą przedmieścia San Diego, to już jest granica, a po drugiej stronie jest od razu 2-milionowa Tijuana (kiedyś – przed wojną, w okresie prohibicji w USA miasto kwitło jako jaskinia hazardu i strefa bez prohibicji, ale sądząc po tym jak to wygląda obecnie, to było już bardzo dawno temu ;). Jest to najcześciej przekraczane przejście granicze w Stanach. Przyczyn należy upatrywać w: niskich cenach Tequilli i Whisky, elastycznym prawie pozwalającym na sprzedawanie alkoholu 18-latkom (w US granica to 21), dostępności innych używek 🙂 i szerokiej ofercie branży erotycznej. To wszystko powoduje, że zblazowana kalifornijska młodzież na weekedowe melanże wpada do Tijuany 🙂 Inną sprawą jest niekończący się sznur 'mrówek’, oczywiście do USA.  

San Diego jest położone w podobny sposób jak SF, tylko że całe nabrzeże zatok i oceanu jest zagospodarowane. Z największych atrakcji jest Wodny Park z delifnami i orkami (niestety nie byliśmy), Park Dzikich Zwierząt z wolnobiegającymi nosorożcami i żyrafami (m.in.), wystylizowana na XIX w. śliczna starówka, gdzie dostaliśmy rewelacyjne mekyskańskie żarcie, zupełnie inne niż to serwowane w Polsce czy nawet w DC gdzie w końcu trochę ludzi z Meksyku jest. Do tego dochodzi 'Dystrykt Lamp Gazowych’, czyli takie nowsze centrum, sprawiające dosyć miłe wrażenie jako miejsce do knajpowania i spotykania się ze znajomymi. Nasz hotel był położony jakieś 1,5 km. od granicy – zjechaliśmy przedostatnim zjazdem z autostrady. W ogóle to wygląda śmiesznie, bo w pewnym momencie pojawiają się napisy typu: NO USA RETURN, LAST EXIT. I jak się ktoś zagapi, nie zjedzie w odpowiednim momencie lub skręci przez przypadek nie w tą drogę co trzeba, to może mieć problem… w pewnym miejscu nie ma już opcji żeby zawrócić. Trzeba przekroczyć granicę…

O Tijuanie można powiedzieć, że zdecydowanie nie jest to miejsce warte odwiedzenia, chyba że po prostu chce się pojechać na chwilę do Meksyku. W naszym przypadku takie właśnie były motywy 🙂 Granicę przekroczyliśmy autobusem wiozącym na główną (i chyba jedyną rekomendowaną turystom) ulicę miasta. Co ciekawe z USA wyjeżdza się na zasadzie, że się nagle jest już w Meksyku. Kontrola działa tylko w jedną stronę, bo Meksykanie nie robią absolutnie żadnego problemu z wjazdem. Same miasto, aczkolwiek ograniczyliśmy się tylko do jednej ulicy jest dosyć brzydkie i kiczowate, człowiek czuje się trochę jak w Hurghadzie – wszędzie mają dokładnie takie same pamiątki, wszyscy sprzedawcy zapewniają że ich wyroby są oryginlane, że dostniemy very good price, że są happy hours etc. Znaleźliśmy sympatyczny mały barek położony tak trochę z boku, którego właściciel nie stał na ulicy i agitował tylko po prostu gadał z jednym z klientów. Oryginalne meksykańskie taco… bardzo fajne, ale knajpa w San Diego jest nie do pobicia. Wracając zrobiliśmy sobie za $5 zdjęcia z osiołkiem udającym zebrę – absolutna kwintesencja kiczu, z pewnością każdy zidentyfikuje o którym zdjęciu mowa 🙂 Po dwóch godzinach pobytu na ziemi meksykańskiej wróciliśmy do Stanów. Wpuścili nas bez problemu.      

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

13 odpowiedzi na California vol. 4 – San Diego i Tijuana

  1. manfred.maniutek pisze:

    Jak finał NBA bedzie DET-SAS to ja sie chyba potne!

  2. balonoowa pisze:

    dziękuję za zdjęcie 🙂 faaajne bardzo….
    a tak w ogóle to kiedy Wy wracacie, bo to już chyba całkiem niedługo he?
    B.

  3. dominik pisze:

    @manfred: detroit to raczej chyba nie da rady…, ale na zachodzie jak SAS będzie grało tak jak ostatnio, to Lakersi mogą nie dać rady… a finał SAS-BOS może być rekordem najmniejszej liczby zdobytych punktów 🙁
    @balonoowa: dominika wraca 30 maja, a ja 30 czerwca, tak więc już można powiedzieć że prawie wróciliśmy 😉

  4. manfred.maniutek pisze:

    Ale co innego byłoby gdyby był jak starych dobrych czasow BOS-LAL

  5. balonoowa pisze:

    oooo rety! 30 maja to juz next week!!!! ależ to szybko zleciało 🙂

  6. manfred.maniutek pisze:

    O rety rety! Niektorym to chyba pare dobrych dni umknelo:D

  7. balonoowa pisze:

    no nie wiem którym niektórym!! mi nic nie umknęło!

  8. dominika pisze:

    a jak spędzacie kolejny „długi weekend”? gdzie tym razem się wszyscy wybierają?

  9. dominik pisze:

    chyba wszyscy wyjechali 🙂

  10. manfred.maniutek pisze:

    Wszyscy sa:)) Ciezko pracuja w tzw. „dlugi weekend”

  11. kidi pisze:

    Oj tam, Kot to się pewnie zdrowo obija w pracy dziś 😉 przyznaj się 😀

    Pozdrowienia dla Dominików!!!
    Super wycieczka, super się czyta i ogląda zdjęcia… niesamowite widoczki, ale zobaczyć to wszystko na własne oczy to pewnie niezapomniane przeżycie 🙂 miło, miło…

  12. balonoowa pisze:

    no, ja również w warszawie… ale był cudownie 🙂 wyspałam się za wszystkie czasy 🙂 taki weekend powinien być choć raz w miesiącu!!
    teraz juz pozostało tylko czekać na upragnione wakacje 🙂 no i na Wasz powrót!

    Buziak, B.

  13. manfred.maniutek pisze:

    Od razu ze sie obija! Ciezko robilem w ten piatek a nie jak innie op……lacze lezalem kolami do gory:)

Możliwość komentowania została wyłączona.