Tak, tak… to już ostatni wpis. Ostatni tydzień zleciał błyskawicznie… ostatnie spotkania ze znajomymi, z profesorami, ostatni burger w 5GUYS, ostatni spacer do Zoo. To był niesamowity rok, absolutnie niepowtarzalne doświadczenie… no ale czas wracać. Na koniec lista rzeczy, które w D.C. są fajne:
1.) pogoda, każdy lubi jak jest ciepło i słonecznie, a tutaj było tak do połowy listopada i w zasadzie od początku kwietnia, a w między większość dni była słoneczna, żadnych opadów i zachmurzenia typu „pogoda się ustabilizowała”; choć teraz to jest naprawdę ostro… wilgotność 100%, 30C – a będzie jeszcze cieplej i wilgotniej.
2.) nie ma dymu, palenie jest to zdecydowanie w odwrocie. żaden powód do dumy, a wręcz rzecz z którą ludzie się kryją, chyba nawet jest zależność między stopniem zamożności a niepaleniem. Ale najważniejsze jest to, że zakaz palenia obowiązuje w restauracjach i klubach. A właściwie nie tyle, że obowiązuje co jest egzekwowany – ryzyko 1000$ fine działa 🙂 no i nie ma podziału na stoliki dla palących i niepalących. No i nie ma tego strasznego zapachu…
3.) świeże rybki i owoce morza… mniam
4.) gym – sześć dni w tygodniu: basen, raquetball, siłownia, koszykówka, equliptium (tzw. łyżwy), soccer. U nas ciężkie do zrealizowania: czas, pieniądze i chyba nadal brak infrastruktury; no i do tego kultura bycia sprawnym i wysportowanym – nadawga jest po prostu passe 😉
5.) uroki małego miasta – życie bez samochodu w DC jest piękne. Metro i autobusy pozwalają dojechać w zasadzie wszędzie. A jak już samochód jest niebędny, to go można pożyczyć za $60 na dzień. A do tego w małym mieście jest infrastruktura społeczna metropolii. Idealne połącznie.
6.) sprawy, które powinny być proste do załatwienia, można załatwić bardzo szybko; np. czy wyobrażacie sobie żeby zamknięcie w Polsce rachunku bankowego trwało 3 minuty… i było związane ze złożeniem jednego podpisu
6.) brak takich idiotyzmów urzędniczych uniemożliwiających normalną egzystencję…, jedyną uciążliwością była tak naprawdę kolejka (90 min.), którą zresztą można było ominąć składając wniosek on-line…, brak takiej codziennej paranoi typu „nie ma takiego miasta Londyn”;
7.) ceny… w związku z obecnym kursem dolara nie trzeba chyba mówić, że wszystko jest tu tanie, żeby nie powiedzieć bardzo tanie: elektronika, ubrania; markowy garnitur za $200 etc., wyjątkiem są usługi które są droższe, niekiedy nawet znacznie
8.) Haagendazs i ColdStone – mniam…, niby w Wawie już jest, ale w ogóle to za wyborem lodów już tęsknię…
Pewnie można by znaleźć jeszcze kilka argumentów „za”, ale to mi przyszło do głowy w pierwszej kolejności.
Jaki ostatni wpis?? Po pierwsze ma byc wpis z podrozy powrotnej, a po drugie licze ze bedzie kontynuacja bloga Mission:Warsaw! Pozdro Sloniu, juz jestes w powietrzu jak to pisze ale milej podrozy do domu. Wracaj bezpiecznie. ELo