Kolejne newsy

W czwartek byłem z Lenem (śmieszny gość, amerykanin pochodzenia chilijskiego, kumel z rotary) na meczu Wizards – Cavaliers. Przed meczem poszliśmy do hooters – bardzo sympatyczne miejsce z równie sympatycznymi kelnerkami – gdzie Len ogarnął 20 kawałków buffalo wings… Mecz odbywał sie pod hasłem white-out, co oznaczało że wszyscy mieli być ubrani na biało :). No w większości byli, ale na wszelki wypadek każda osoba dostawała biały t-shirt wizards i biały ręcznik do machania. Verizon Center szczelnie wypełnione, ponad 20.000 osób – w Europie to chyba nawet nie ma takiej hali. Wizards po dwóch meczach przegranych grali naprawdę świetnie, a Cavaliers wręcz przeciwnie, notując najwyższą porażkę w historii grania w playoffs. Oprawa meczu robiła wrażenie (wstawimy filmiki), no i kibice też dobrze dawali. Akurat siedzieliśmy w rejonie aktywnego kibicowania wspomaganego sporą ilością piwa, na tyle sporą, że w 4 kwarcie dał się zauważyć efekt zmęczenia materii 🙂 Kibicowanie w USA polega przede wszystkim na: buczeniu przy każdym kontakcie LeBrona z piłką (aż do oddania innemu zawodnikowi), buczeniu w trakcie rzucania osobistych przez przeciwnika, krzyczeniu „defence” (żadnych bardziej skomplikowanych haseł, no może poza spontanicznym „Cleveland sucks”) i entuzjastycznym wydawaniu dźwięków zadowolenia po każdym trafionym koszu. Nasza grupa wesołków uzupełniała to o komentarze o różnym stopniu nasilenia wulgarności i żartów (np. do zawodnika Cavs’ – Westa: „West, go west…, or better midwest” albo „Szczerbiak, they’ve fuc… you in your fuc… white ass”). Ale w ogóle to niesamowite doświadczenie. Szkoda tylko, że Wizards najprawdopodobniej zakończą swój występ w playoffs w pierwszej rundzie.

A z innych nowinek: Gortat wystąpił w playoffs! był na boisku może z dwie minuty i zdążył zaliczyć stratę, poza tym jak zwykle był bardzo zaangażowany emocjonalnie w grę całego zespołu :). Wszystkie mecze jak na razie przebiegają dość standardowo, z wyjątkiem 76-ers, które na razie remisuje z Detroit 2:2 . No i jeszcze Phoenix wreszcie wygrało z San Antonio… Choć niestety bardziej wygląda to na odroczenie egzekucji.

A z nowości. Jutro wyjeżdza Phillip, tak więc liczba dobrych znajomych zbliża się do wartości zerowej (jeszcze został Yves). Na zakończenie była impreza – z polskimi akcentami rzecz jasna :). W Polsce majówka – a my już za tydzień ruszamy do Califronii.

Zaszufladkowano do kategorii Bez kategorii | Możliwość komentowania Kolejne newsy została wyłączona

Siatkówka w DC

Aktywnie uczestniczyliśmy w turnieju siatkówki. W sumie to śmiesznie, bo tutaj większość ludzi nie do końca jak się gra w siatkówkę o znajomości zasad w ogóle już nie mówiąc. No ale przy ich ogólnym poziomie sprawności i skoczności, to większego problemy nie stanowi. W „sezonie zasadniczym” drużyna Dominki, w której na poziomie grała Dominka i jeszcze jedna zawodniczka, wygrała wszystko. W jednym meczu poziom szczęścia był niesamowity – wygrali z teamem który naprawdę grał fajnie i naprawdę miał pecha. Moja drużyna (w sumie trzy osoby potrafiące nieźle grać, ale niestety najwyższa 170 cm…) z kolei w „sezonie zasadniczym” przegrała wszystko, w większości meczów nawet grając przyzwoicie. Na szczęście przyszła mobilizacja i w „barażu” wywalczyliśmy awans do play-offs. A tam czekała na nas drużyna Dominiki… tylko że bez Dominiki (grypa żołądkowa – ale już jest wszystko ok). Mój team zagrał najlepszy mecz całego turnieju i awansował do Final-Four. Skończyło się na miejscach 3-4… dzisiaj walczyliśmy jak lwy i graliśmy naprawdę bardzo dobrze, ale przeciwnik nas trochę rozstrzelał – sześciu chłopaków z teamu który wygrał turniej w kosza…. każdy od 185 cm do 195 cm i do tego winda w nogach. Co z tego że w siatkę dobrze grało tylko dwóch. No ale walczyliśmy i trochę im stracha napędziliśmy (22:25 i 20:25).

Nowości z NBA: 1. runda w zasadzie się skończyła. W 94% drużyna która prowadziła 2:0 awansowała do 2. rundy. Tak więc Washington, Houston, Phoenix, Dallas, Toronto prawie odpadły. Denver i Atlanta chyba też nie mają za dużych szans. Ciekawie się zapowiadają mecze Detroit z Philadelphią. Co do finału marzeń, to zastanawiam się tylko czy na Zachodzie nie wygrają Hornets. Bo grają bardzo bardzo fajnie, a Chris Paul jest nowym królem rozgrywania. A w czwartek idę zobaczyć LeBrona w akcji 🙂     

Zaszufladkowano do kategorii Bez kategorii | 4 komentarze

Na manifestacji…

Niestety nie wzieliśmy dzisiaj aparatu. No ale też nie wskazywało, że w trakcie naszego spaceru na National Mall przez serce D.C. napotkamy manifestację nazistów. Unikalna kombniacja członków Narodowej Partii Socjalistycznej i (ponoć) Ku Klux Klanu w liczbie 50 szt., flagi ze swastykami, czarne koszule, wygolone głowy (+ jeden ekscentryczny przedstawiciel ruchu narodowego z dredami) w asyście policyjnej, przy proporcji niej więcej 5 policjantów na jednego demonstrującego. Na koniach, na motorach, w samochodach, niektórzy z buta… Wzdłuż manifestacji około setki różnych raczej młodych przedstawicieli środowisk antyfaszystkowskich (niesamowity mix: od młodzieńców 12-13 letnich, poprzez dzieweczki w bawełnianych sukienkach śpiewających o miłości, skaterów, artystów, alterglobalistów, na prawdziwych weterenach ruchu pacyfistycznego z lat 70tych kończąc) wznoszących oryginalne okrzyki typu „death for nazis” albo „fuc… fascicsts”. Na całej demontracji najwięcej było jednak ani nie nazistów, ani antynazistów, ani nawet policjantów, lecz turystów i zwykłych przechodniów, którzy zaciekawieni zbierającym się tłumem policji kompletnie nie wiedzieli co się będzie działo (w tłumie pojawiały się różne pomysły: od przejazdu George’a W. Busha, poprzez przejazd Benedykta którego już nie w D.C, paradę czegoś tam). Ale w ogóle było fajnie, porzucaliśmy sobie frisby, na Mallu atmosfera piknikowa, później godzinka na gymie, do domciu, znajomi zaraz wpadną…

Z nowinek: Marcin Gortat stał się pierwszym polskim koszykarze, który zanotował double-double (12 pkt./10 zb.). Sezon zasadniczy się skończył, teraz playoffs. Obstawiamy finał jak za dobry bardzo starych czasów Lakers vs. Celtics.   

Zaszufladkowano do kategorii Bez kategorii | Jeden komentarz

Przerywamy milczenie

Powoli robi się nudno… I za bardzo nie ma o czym pisać. Cyryla i Steffi już nie ma (we miss you guys, hope that you’re checking at least the gallery :), do Yvesa przyjechała mama dziennikarka (potwierdzamy: MacAir jest naprawdę gadżeciarski), Phillip myślał że ma deadline na złożenie pracy w sierpniu, ale okazało się że jego promotor jest aluzakiem i musi złożyć wszystko w czerwcu, a że jeszcze trochę zostało, to zamyka bibliotekę o 2.30…, Sylvia dostała staż w WHO (Genewa) więc też wyjechała. W między czasie odbyło się kilka imprez, w większości nic specjalnego. Z ciekawszych rzeczy nasi znajomi Margaret i Varvn zaprosili na pokaz gejszy. Naprawdę fajne i do tego bardzo unikalne. Nawet w Japonii, jeżeli się nie zna opodwiednich ludzi i (a nie lub) nie dysponuje grubym portfelem, to dostanie się na taki pokaz jest w zasadze niemożłiwe. Mieliśmy też Cherry Blossom Festival, czyli w największym skrócie festiwal kultury japońskiej, który się co roku odbywa na jednej z główniejszych ulic Waszyngtonu. W ogóle kwiat wiśni jest w tym mieście szczególnie ważny – w latach 20tych cesarz japoński przekazał rządowi amerykańskiemu kilkaset drzewek, które zostały posadzone w centrum miasta. Największe ich skupisko znajduje się koło Jefferson Memorial wokół jeziora Tidal Basin
(http://maps.google.com/maps?f=q&hl=pl&geocode=&q=dc&jsv=107&ie=UTF8&ll=38.889229,-77.030468&spn=0.030264,0.079994&z=14&iwloc=addr
Podlinkowa mapa przedstawia centrum DC, ale niestety nie rozgryźliśmy w jaki sposób wstawiać na niej zaznaczenia. No i są tu najważniejsze punkty każdej wycieczki: White House, The Ellipse (obelisk), West Potomac Park (Lincoln’s Memorial i znane z Forresta Gumpa Reflection Lake), National Mall (taki parko-deptak wokół którego są naprawdę fajne i darmowe muzea) no i Capitol. Law Center, które jest oddzielone od głównego kampusu Georgetown, można znaleźć pośrodku między Capitolem, dworcem (po zbliżeniu wyjdzie że to Union Station), a znaczkiem drogi 395, między 1st NW a New Jersey Ave, trochę na lewo mamy stację metra Chinatown – Gallery Place, obok jest Verizon Center, czyli hala sportowa gdzie między innymi grają Wizards.
Nowości filmowe… dużo przeciętnych filmów, które oczywiście można obejrzeć i równie szybko zapomnieć (The Others Boylen’s Girl – dla miłośników filmów kostiumowych, 88 – fajny scenariusz i Al Pacino, ale nic więcej, Vintage Point – jak zabić prezydenta USA z różnych perspektyw – dementujemy, Sigourney Weaver gra rolę trzecio- a nie pierwszoplanową, Złoto dla głupców – lekko łatwo i przyjemnie; pozostała część repertuaru… odsyłamy do postu „Nadeszła mgła”)     

Zaszufladkowano do kategorii Bez kategorii | Możliwość komentowania Przerywamy milczenie została wyłączona

Światła Wielkiego Miasta

Dawno się tu nie udzielaliśmy ponieważ Ja z Dominiką wojażowaliśmy do Nowego Jorku, a Dominik prowadził zbyt nudne życie doktoranta Georgetown, żeby cokolwiek tu ciekawego opisywać.

No więc wyruszyliśmy z Dominiką do NYC ze znanymi już tutaj wszystkim czytelnikom „chińczykami”. Cztery godzinki zleciało szybciutko i naszym oczom ukazało się chyba najbardziej znane miasto świata czyli Nowy Jork. Już od strony autostrady metropolia robi wrażenie. Masa wieżowców, wokół których krąży dużo śmigłowców. Na szczęście w okolicach południa Manhattan nie jest jeszcze tak bardzo zakorkowany więc z pomocą małych zwinnych łapek pana Kierowcy dotarliśmy na Chinatown.

Filią naszej amerykańskiej placówki miała być meta u znanego co poniektórym Bużana. Z tym że musieliśmy spotkać się z naszym kontaktem w ciągu 45 min od zrzutu w żółtej dzielnicy. Tak więc szybciutko do metra…. i tu największa niespodzianka! Metra nie ma! Nie znaczy to że wogóle, ale w Nowym Jorku wejścia są tak zakamuflowane i kiepsko oznaczone, że tylko miejscowi są w stanie je odnaleźć.  Najśmieszniejsze jest to, że w sercu Manhattanu nikt nie mówił po angielsku, żeby można było spytać o drogę. Na szczęście Główny Zwiadowca vel Kierowniczka Wycieczki vel Sokole Oko wypatrzyła ukrytą stację. I tu dopiero zaczęły się schody. Rozkminienie sieci nowojorskiej kolejki wymaga umiejętności deszyfracji maszyny Enigma. W bólach jakoś nam to wyszło. Niestety jako warszawiacy przyzwyczajeni do obcowania z jedną tylko nitką nie spodziewaliśmy się, że istnieje coś takiego jak linia ekspresowa! I zamiast na 86 ulicy wylądowaliśmy na 125-tej. W samym środku czarnej dzielnicy! Jak najszybciej opracowaliśmy drogę ewakuacyjną i w końcu wylądowaliśmy u ww. Bużana na kwatrerze operacyjnej. Fajne lokum w świetnym miejscu tuż obok Central Parku. Wystrój, jak to określiliśmy z Dominiką, Babciastyle.

Porzuciliśmy ekwipunek i postanowiliśmy zaliczyć Empire State Building ze względu na piękne i tak niepowtarzalne okoliczności przyrody. Powiem, tak: Empire z ulicy wygląda na wysoki, ale z góry to wrażenie jest 3 razy większe! Napstrykaliśmy kilkanaście fotek i na dół, odwiedzić okoliczne sklepy na 5th Ave. Zapaleni shoppingowcy 😉 mieliby tu niezłe branie. Potem szybki strzał do Central Parku i na kwaterę.

Następny dzień operacyjny to kolejne atrakcje NYC. Parę muzeów, w tym słynne MoMa, oraz Soho, Wallstreet i Ground Zero. Wrażenie zniszczeń dociera dopiero gdy stoi się w miejscu pamięci w tle widać ogromną dziurę w ziemi, a w krajobrazie miasta brakuje kilku budynków! W między czasie odwiedziliśmy sklep M’n’Ms gdzie można przepuścić całą kasę na gadżety z czekoladowymi cukierkami! Na deser zostawiliśmy sobie Brooklyn Bridge. Całość pokonaliśmy pieszo więc zebrało się tego z 15km.

Czwartkowy poranek przezipowaliśmy w Central Parku i również z małymi przygodami w metrze dotarliśmy do Chinatown na powrotny autokar do DC.

Teraz Dominice nie chce się wrzucić tylu zdjęć z NYC więc nie wiem kiedy będą:)

Zaszufladkowano do kategorii Bez kategorii | 17 komentarzy

Wielkanoc

Przed Świętami wyglądało to wszystko naprawdę nieźle. Masa świątecznych gadżetów, słodyczy, króliczków, kurczaczków i koszyczków… Nasz wypad do 'polskiego sklepu’ w Baltimore nie przyniósł jakiś rewelacyjnych potraw wielkanocnych, no ale też specjanie nad tym nie rozpaczaliśmy. W Wielką Niedzielę poszliśmy do Ivany na Georgetown Law International Brunch (było reprezentowanych na oko 16 narodowości :), gdzie było bardzo sympatycznie. Kuchnia chorwacko-międzynarodowa wzbogacona o jajka faszerowane a’la Dominika. Wieczorkiem zaliczyliśmy z Mańkiem, Pistons vs. Wizards (najlepszy z meczy na których byłem). No i można powiedzieć, że to tyle świąt. W poniedziałek nie było Wielkiego Poniedziałku, tylko normalne zajęcia :(. We wtorek Dominika z Marcinem pojechali do NYC do Bużana – wczoraj mieli super pogodę, więc się zapowiada fajna galeria zdjęć z Empire State Building (jutro powinna już być).

A w ogóle to ludzie już wyjeżdzają. Stehpie wyjechała pod koniec lutego, Cyrill wraz z jego 30kg doktoratem (tak tak – po wydrukowaniu wszystkich materiałów wyszło aż tyle) wyjechał dzisiaj (na pożegnanie zaliczył 2/3 Lbs Bugera z 'Never Frozen Beef’); Phillip jedzie za miesiąc – ale w wakacje mają wszyscy wpaść do Polski więc ich będziecie mogli poznać. Trochę inaczej wygląda sytuacja Yvesa, któremu na tyle się tu spodobało, że zamierza przedłużyć stypendium i zostać jeszcze pół roku. 

  

Zaszufladkowano do kategorii Bez kategorii | 4 komentarze

Gym

Dzisiejszy dzień przeznaczyliśmy na dbanie o naszą formę fizyczną. Tak więc po przedpołudniowym obijaniu się, po południu poszliśmy na uczelnianą siłownię. Ciężko to właściwie nazwać tylko siłownią, bo jest to cały kompleks sportowy z basenem i salą do koszykówki jeszcze. W sumie fajnie zorganizowane miejsce. Masa maszyn do ćwiczeń aerobowych, tak żeby amerykanie mieli gdzie palić swoje hamburgery i oczywiście wszystkie zajęte! Po wejściu na siłownię możnaby odnieść wrażenie że jest to najbardziej zdrowo żyjący naród świata. Wszyscy ciężko trenują i jeszcze mają do tego znakomite warunki.

Dominik z Dominiką przez cały czas okupowali coś pomiędzy stepperem a bieżnią. Obowiązkowo na wyposażeniu telewizorek i  pilot do tego, brakuje tylko klimatyzacji i nawigacji. Ja tam nie gustuję w zabawkach dla dziewczynek więc po rozgrzewce zabrałem się za ciężary. Tak naprawdę to wszystko to samo co u nas tylko takie ładne, wypieszczone, no i dużo miejsca dookoła. Jakoś taka atmosfera mi nie podchodzi. Wolę jak jest ciasno, zgrzebnie i śmierdzi. Wtedy człowiek czuje że tyra a nie głaszcze się po nogach. Po godzince skończyliśmy i Dominik zabrał mnie do hali do koszykówki i racquetballa (taki squash czy coś w tym stylu). Fantastyczna ta sala. Mieści się na ostatnim piętrze budynku i jedna ze ścian przy boisku jest kompletnie przeszklona. Przez nią widać cały kampus uczelni.

Po siłowni poszliśmy na obiad do chińczyka. Knajpa wygląda jak znane wszystkim bary chińskie w Polsce ale żarcie jakie tam serwują spokojnie dorównuje najlepszym restauracjom u nas w kraju. Zresztą jak się okazuje ten „chińczyk” otrzymał wiele nagród za swoją kuchnię, Ceny bardzo umiarkowane, rzekłbym „barowe” i dzięki temu tym bardziej polecam to miejsce. Jak ktoś będzie w DC to należy odwiedzić China Express!

Teraz zmiękamy w domu oglądając final four NCAA a potem idziemy na piwko do jakiegoś zioma Dominików. Zdjęć nie ma, bo i tak nikt by nie chciał oglądać spoconego Dominika.

Zaszufladkowano do kategorii Bez kategorii | 4 komentarze

Ocean’s Three

No to z małym spóźnieniem, opowiemy wam wczorajszą wyprawę nad Ocean Atlantycki. Z samego rańca na lotnisku imienia pewnego słynnego aktora – R.Reagana wypożyczyliśmy auto od gościa o ciekawym imieniu Israel (afroamerykanina ma się rozumieć). Niby oferował nam nawet 300M-kę ale żeby się za bardzo nie rzucać w oczy wzięliśmy sobie skromnego Focusika. Co najśmieszniejsze wypożyczenie samochodu trwa jakieś 3-5min! Startujemy…gdyby nie genialne urządzenie jakim jest GPS to za chińskiego boga nie wyjechalibyśmy nawet z lotniska. W obrębie aglomeracji miejskiej bez tego urządzenia nie radzimy się ruszać. Czyli „don’t try this at home”!

Moglibyśmy tu opisywać amerykańskie drogi ale radzimy po prostu zajrzeć do zdjęć. Ani jedna z tych dróg to nie jest autostrada!! 

Po trzech godzinach jazdy dotarliśmy do drogi, która prowadzi wzdłuż oceanu. Po obu stronach woda i plaża – z jednej ocean, z drugiej zatoka. Wszędzie masa parkingów, które w sezonie zapełniają się samochodami plażowiczów. A sama plaża?? W sumie to taka jak u nas nad Bałtykiem, taka większa piaskownica. Woda…o taka zimna!! (tutaj gest palcami). Dalej nawiedziliśmy Ocean City. Scenografia jak z filmu Szczęki. ſącznie z rekinem wbitym w budynek na deptaku. Miasteczko leży na końcu cypla. Za nim  znajduje się wysepka z parkiem krajobrazowym a tam wydra, ryjówka, zając… Tak właściwie to tylko kucyka widzieliśmy:)  

Po szybkim zwiedzaniu, mały shopping i powrót do domu. Dojechaliśmy wieczorkiem ale nadmiar tlenu w naszych organizmach spowodował, że padliśmy jak pies Pluto.

Z samego rana kierownik a właściwie kierowniczka wycieczki zarządziła wyjazd do Baltimore w celu zanabycia w drodze kupna produktów spożywczych z polskiego sklepu – czyli kaszana, golona i wóda…. Żartuję oczywiście. Potrzebowaliśmy produktów na Święta. Poza tym szybki obchód miasta, wizyta w marinie – z Dominikiem wybraliśmy sobie po fajnej łajbie. Dominika namawiała nas na wizytę w Hooters – barze, w którym obsługują kuso odziane „dobrze wyposażone” kelnerki w typie teutońskich dziewek. Z powodu rychłego odjazdu pociągu nie skorzystaliśmy, ale co się odwlecze to nie uciecze.

Właśnie wróciliśmy z Baltimore i zasiadamy do konsumowania zakupionych dóbr. Zdjęcia wrzucimy ASAP.

Zaszufladkowano do kategorii Bez kategorii | 2 komentarze

„…to zabierzesz ich do Muzeum Lotnictwa k… j… m… „

Dzień pierwszy… No i jak zaczęło padać, to padało tak przez resztę dnia. Poznaliśmy różne rodzaje deszczu.

 Muzeum Indian postanowiliśmy zostawić na jeszcze gorsze dni i zaatakowaliśmy do Space and Air Museum. Tłum ludzi, dziwnych, niezainteresowanych, dzieciaki, psy, McDonalds do tego, ale tak w ogóle to trzeba przyznać że muzeum zorganizowali fajnie. W ogóle to wszystkie muzea, które się zaczynają od National… są bezpłatne, ale i tak całą kasę można zostawić w sklepach z giftami dotyczącymi tematyki muzeum.

W całym gmachu można spędzić chyba cały dzień. Pod sufitem modele samolotów, rakiet, innych pojazdów kosmicznych i nie tylko. Najfajniejsze są sale, które pomagają zrozumieć zasady fizyki dotyczące kosmosu, zasad lotu itd. Wszystkiego można dotknąć, spróbować jak działa (Pozdrowienia dla Shazzy).Generalnie zachowywaliśmy się jak dzieci na szkolnej wycieczce. Rewelka!

W drodze powrotnej do domu zaliczyliśmy jakiś sklep co to Sypniewscy mówią, że jest tam wszystko….i tam w Dominikę wstąpił dzieciak na dziale z zabawkami. Żadnemu zwierzakowi, ludzikowi i innej zabawce nie przepuściła, i wszystko było „śliczne, słodkie, kochane”:) Co fakt to fakt że zabawki MEGA zajebiste i MEGA tanie. No a potem zaliczyliśmy standardzik: spożywczak, zakupy, preparowanie obiadu zakrapianego winkiem, a teraz znowu oglądamy meczyk NBA (niestety bez słynnych komentarzy redaktora Szaranowicza i ſabędzia).

Jutro z rana jedziemy nad ocean. Dorożkarzem będzie Dominik a ja z Dominiką będziemy uwieczniać tak piękne okoliczności przyrody, które wrzucimy na necik po powrocie.

Zaszufladkowano do kategorii Bez kategorii | 3 komentarze

Maniek wylądował :)

W związku z moim przyjazdem do tego imperialistycznego kraju postanowiłem przejąć władzę nad blogiem D&D. I przez najbliższe dwa tygodnie śpiewał będę ja, czyli Jarząbek Wacław, trener drugiej klasy. A więc do rzeczy.

Podróż rozpocząłem na naszym Okęciu,  nawet z nowego terminalu, szczęśliwie oddanego w bólach w ostatnim możliwym terminie. Nowa część lotniska fajna, wygląda całkiem europejsko.

No i rozpocząłem lot na miotle niczym Harry Potter, czyli wystartowaliśmy mikroskopijnym samolocikiem brazylijskiej marki Embraer. Po dwóch godzinach mym oczom ukazał się kraj gdzie świstak siedzi i zawija w sreberka. I tak kurrrcze zawijał, że mało się nie spóźniłem na samolot do Waszyngtonu. Wszystko przez jakąś cholerną kolejkę do okienka i brak informacji, że pasażerów do DC odprawia się zupełnie gdzieindziej. W rezultacie wpadłem do samolotu jako ostatni, zziajany jak pies pasażer. 

Lot do Stolycy to już nuda, nic się nie dzieje, dialogi kiepskie i siedzisz na tyłku przez 8 i pół godziny. Ciasno strasznie, chyba że masz poniżej 160cm wzrostu albo stać cię na klasę biznes. 

W Waszyngtonie to już całkiem fajna akcja. Po wyjściu z lotniska, do miasta zabiera cię autobusik, a na docelowej stacji czeka uśmiechnięta Dominika. Może bez biało-czerwonych goździków ale „misia” oferuje:) Dominik podobno pichci coś w tym czasie w domu. Ku naszemu przerażeniu w momencie gdy zbliżamy się do budynku zauważamy straż pożarną i karetki przed wejściem i już podejrzewamy że Słoń przypalił obiad a wraz z nim siebie i pół kamienicy. Na szczęście to fałszywy alarm.

Tym razem czeka mnie „misiek” z Dominikiem i zwiedzanie nowego lokalu:)

P.S.

Właśnie zaliczyliśmy wieczorne wyprowadzenie na spacer i zasiadamy do nba BOS-HOU. Tak więc póki co bez odbioru. Następna transmisja jak się tylko obudzę (a nie wiem kiedy to będzie bo mój jet-lag jeszcze nie przyszedł).

P.P.S.

Mogę więc zameldować „Maniek wylądował”.  

Zaszufladkowano do kategorii Bez kategorii | 6 komentarzy