W czwartek byłem z Lenem (śmieszny gość, amerykanin pochodzenia chilijskiego, kumel z rotary) na meczu Wizards – Cavaliers. Przed meczem poszliśmy do hooters – bardzo sympatyczne miejsce z równie sympatycznymi kelnerkami – gdzie Len ogarnął 20 kawałków buffalo wings… Mecz odbywał sie pod hasłem white-out, co oznaczało że wszyscy mieli być ubrani na biało :). No w większości byli, ale na wszelki wypadek każda osoba dostawała biały t-shirt wizards i biały ręcznik do machania. Verizon Center szczelnie wypełnione, ponad 20.000 osób – w Europie to chyba nawet nie ma takiej hali. Wizards po dwóch meczach przegranych grali naprawdę świetnie, a Cavaliers wręcz przeciwnie, notując najwyższą porażkę w historii grania w playoffs. Oprawa meczu robiła wrażenie (wstawimy filmiki), no i kibice też dobrze dawali. Akurat siedzieliśmy w rejonie aktywnego kibicowania wspomaganego sporą ilością piwa, na tyle sporą, że w 4 kwarcie dał się zauważyć efekt zmęczenia materii 🙂 Kibicowanie w USA polega przede wszystkim na: buczeniu przy każdym kontakcie LeBrona z piłką (aż do oddania innemu zawodnikowi), buczeniu w trakcie rzucania osobistych przez przeciwnika, krzyczeniu „defence” (żadnych bardziej skomplikowanych haseł, no może poza spontanicznym „Cleveland sucks”) i entuzjastycznym wydawaniu dźwięków zadowolenia po każdym trafionym koszu. Nasza grupa wesołków uzupełniała to o komentarze o różnym stopniu nasilenia wulgarności i żartów (np. do zawodnika Cavs’ – Westa: „West, go west…, or better midwest” albo „Szczerbiak, they’ve fuc… you in your fuc… white ass”). Ale w ogóle to niesamowite doświadczenie. Szkoda tylko, że Wizards najprawdopodobniej zakończą swój występ w playoffs w pierwszej rundzie.
A z innych nowinek: Gortat wystąpił w playoffs! był na boisku może z dwie minuty i zdążył zaliczyć stratę, poza tym jak zwykle był bardzo zaangażowany emocjonalnie w grę całego zespołu :). Wszystkie mecze jak na razie przebiegają dość standardowo, z wyjątkiem 76-ers, które na razie remisuje z Detroit 2:2 . No i jeszcze Phoenix wreszcie wygrało z San Antonio… Choć niestety bardziej wygląda to na odroczenie egzekucji.
A z nowości. Jutro wyjeżdza Phillip, tak więc liczba dobrych znajomych zbliża się do wartości zerowej (jeszcze został Yves). Na zakończenie była impreza – z polskimi akcentami rzecz jasna :). W Polsce majówka – a my już za tydzień ruszamy do Califronii.